Autor Wiadomość
Morgana Le' Fay
PostWysłany: Czw 18:01, 22 Lut 2007    Temat postu:

Doznał olśnienia xD Spłynęła na niego jasność i otworzył mu się umysł Razz
Mistique
PostWysłany: Czw 16:59, 22 Lut 2007    Temat postu:

No to niezły chłopczyna:P Może mu się rozjaśniło przed oczami jak go obudziłaśRazz
Morgana Le' Fay
PostWysłany: Czw 2:01, 22 Lut 2007    Temat postu:

To teraz ja Very Happy

Wracaliśmy ostatnio z moim chłopakiem z Piotrkowskiej do domu, kulturalnie zajęliśmy w tramwaju 11 jedno siedzenie, coby babciom nie zajmować dwóch Wink a za nami na siedzeniu smacznie drzemał chłopaczyna szumnie nazwany metalem. Wink W pewnym momencie litość tknęła moje serce i mówię do lubego: a może by go tak obudzić, żeby nie przespał swojego przystanka? (a dodam, że godzina już powoli nocna się robiła) i jak pomyślałam, tak zrobiłam Very Happy Nieśmiało tknęłam biedaczysko palcem, na co on otworzył oczęta i przerażony popatrzył za okno, a potem inteligentnie zapytał, gdzie on jest i gdzie jedzie Very Happy Na odpowiedź że w tramwaju zmierzającym do Zgierza w fazie końcowej, chłopaczek z jeszcze większym przerażeniem wyskoczył środkowymi drzwiami. W tym momencie pasażerowie, którzy się przysłuchiwali wybuchnęli śmiechem, a my razem z nimi.

A po chwili... chłopaczyna wsiada spowrotem do tramwaju i mówi, że przecież on chciał jechać do Zgierza xD To ja go pytam, po co wysiadał? A on na to, że myślał, że rano już jest Razz (no faktycznie, zwłaszcza że za oknem tak jasno było że łohohoho xD) A potem szybciorem posadził dupcię na krześle i dalej poszedł w kimę Very Happy Myślałam, że padnę ze śmiechu, jak inni ludzi którzy tego słuchali Razz
Mistique
PostWysłany: Wto 16:44, 20 Lut 2007    Temat postu:

Tak, jak obiecywałam Razz


Opowiadanie..
ROZDZIAŁ II
ONA



Wiosenne słońce przeglądało się w jej zielonkawych oczach, a ona wsłuchiwała się w cichy szum lekkiego wiatru. Jak zwykle, aby dojechać do centrum musiała przejść przez pobliski park. Ha! Nawet gdyby nie musiała, to zapewne i tak by to robiła, gdyż bardzo kochała to miejsce, jak i z resztą całe miasto. Łódź była miastem, w którym się urodziła. To tu się wychowywała, tu pierwszy raz się śmiała i płakała. Tu poznała Pawła, jej dotychczas największą miłość. Tu została przez niego zdradzona, oszukana i poniżona jak to jej się wydawało… Z tym miastem wiązało się tyle wspomnień, że zapewne już sama nie potrafiłaby ich wszystkich wymienić. Przez te 20 lat życia doświadczyła tak wiele.. Zarówno radości, jak i smutku. Jednak kochała to miejsce i chyba nigdy nie zamieniłaby go na inne…

Mimo, iż na zewnątrz wręcz promieniała, to w środku wszystko jej się burzyło. Cieszyła się, a jednocześnie była bardzo zdenerwowana faktem, że już niedługo go spotka. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego w ogóle postanowiła się z nim zobaczyć, dlaczego się na to zgodziła, gdy podczas jednej z ich telefonicznych rozmów zaproponował jej spotkanie. Zawsze był miły, wręcz uroczy. To fakt. Potrafił zainteresować ją swoją osobą. Pierwszy raz w życiu poczuła, że mogłaby ufać komuś tak mocno, chociaż tak naprawdę nie znała człowieka. Cała znajomość z nim była dla niej czymś nowym. Nigdy wcześniej nawet nie zamieniła słowa z obcą osobą. Co prawda słyszała nie raz jak jej koleżanki opowiadały o swoich internetowych znajomościach, ale i tak zawsze upierała się przy tym, że człowieka trzeba poznać w tradycyjny sposób, najlepiej w szkole, na uczelni, czy też temu podobnych miejscach. Grzesiek w tym wszystkim był zupełnie odmienną historią. Po kilku rozmowach telefonicznych z nim wiedziała, że zawsze może liczyć na jego radę, że chociaż się nie znają osobiście, pochodzą jakby z jednego świata. Myślą i robią tak samo. Mimo, iż była niemalże w szoku, kiedy zadzwonił do niej pierwszy raz po tej niechybnej pomyłce z numerem telefonu, to chętnie wysłuchała tego, co miał jej do opowiedzenia. Poczuła, że musiał być w okropnym dołku. Może nikt nie chciał wysłuchać tego, co miał do powiedzenia, może on sam nie chciał przekazywać tego nikomu ze znajomych. W końcu wiadomo, że czasem lepiej jest się zwierzać obcej osobie, niż komuś bliskiemu. Dzięki tej rozmowie poczuła, że i ona chciałaby się komuś wygadać z tego, co ją dręczyło po zerwaniu z Pawłem. Teraz było jej o wiele lepiej, bo wiedziała, że mogła do kogoś tak po prostu zadzwonić i opowiedzieć o tym, co ją gnębi, wyżalić się jak prawdziwemu przyjacielowi, który jednak jej nie skarci za sentyment do tego, którego jeszcze wtedy mimo bólu, jaki jej zadał kochała.


Jeszcze tylko kilka przystanków autobusem dzieliło ją od tej jakże ważnej teraz chwili. „Szóstkami”, bo tak właśnie, potocznie mówili na autobus linii 66 mieszkańcy osiedla, na którym mieszkała Marta, jeździła prawie codziennie, czasem nawet po kilka razy. Dlatego też sama bardzo się zdziwiła, gdy okazało się, że przegapiła miejsce, w którym miała wysiąść. Na szczęście ocknęła się na tyle szybko, żeby zbytnio się nie spóźnić. Nie czekała już na kolejny autobus, gdyż stwierdziła, że zajęłoby jej to więcej czasu niż piesze przebycie drogi prowadzącej na umówione miejsce.

Wybrała najczęściej używaną przez ludzi i jednocześnie najkrótszą trasę wiodącą pod pomnik Tadeusza Kościuszki, pod którym zawsze tak bardzo lubiła przesiadywać. Ten ogromny, wykonany z brązu pan wyznaczał dość często miejsce spotkań różnych ludzi, zwłaszcza Marty i jej znajomych. Miała szczęście, że przed wyjściem z domu decydowała się na założenie butów na płaskiej podeszwie. Raczej trudno byłoby jej teraz biec w szpilkach, które zawsze zakładała umawiając się z Pawłem… Szybko mijała liczne wystawy sklepów zachęcające do kupna ubrań bądź różnego rodzaju wisiorków, naszyjników i tym podobnych. W jej głowie zaczęły się tworzyć różne obrazy, to z przeszłości, to z ewentualnej przyszłości. Zaczęła sobie wyobrażać jak będzie wyglądać ich spotkanie, o ile oczywiście Grzesiek nie stwierdzi, że nie ma na co czekać i wróci do domu na chwilę przed tym jak ona znajdzie się na miejscu. „Ech.. muszę się pospieszyć” – pomyślała.

Mijając stary ratusz ukradkiem zerknęła na zawieszony na nim zegar. Wskazywał 16:05, co znaczyło, że jest już spóźniona. Zwiększyła tempo marszu, gdyż bieg już i tak ją zbyt mocno zmęczył. Nie zwracała nawet uwagi na popsutą przez wiatr fryzurę, czy lekko rozmazany makijaż. Chciała jak najszybciej być na miejscu, chciała zobaczyć jego twarz, jego uśmiech… jego całego…
Mistique
PostWysłany: Wto 0:46, 20 Lut 2007    Temat postu:

Phi.. Razz Zostało Ci 14 minut do jutra. Możesz odliczać Razz
Morgana Le' Fay
PostWysłany: Wto 0:41, 20 Lut 2007    Temat postu:

A jak za mocno to się urwie ;] A żeby nie robić OT, to przytoczę to, co kiedyś przeczytałam:

Z miłością to jest jak z ptakiem - trzymany zbyt mocno umrze, a za słabo odleci ^^'
Mistique
PostWysłany: Wto 0:35, 20 Lut 2007    Temat postu:

Trzymaj, tylko mocno, bo się wyrwie Razz
Morgana Le' Fay
PostWysłany: Wto 0:26, 20 Lut 2007    Temat postu:

Trzymam za słowo :>
Mistique
PostWysłany: Wto 0:22, 20 Lut 2007    Temat postu:

Będzie... hmm... no może jutro będzie Razz
Morgana Le' Fay
PostWysłany: Wto 0:18, 20 Lut 2007    Temat postu:

Mis, jesteś okrutna Sad
Mistique
PostWysłany: Wto 0:11, 20 Lut 2007    Temat postu:


Morgana Le' Fay napisał:
Aaaaaa, Mis, jak możesz! Dawaj całość, do końca, bo poobgryzam sobie palce z niecierpliwości :>


Hehe Razz Dalszy ciąg tej pierwszej wkleje później Razz Narazie dałam inne Razz Buduje napięcie Razz evil
Mistique
PostWysłany: Wto 0:09, 20 Lut 2007    Temat postu:

Johny i ja, czyli nic wielkiego, a dokładniej związek.

Dwie dłonie, cztery pary oczu, lekko muśnięte usta. Wszystko niby się zgadza ze swoim trybem i prawidłowością. Jednak ty dobrze wiesz, że nie o to nam chodzi. Przynajmniej mam nadzieję, że to wiesz. Mnie chodzi o zupełnie coś innego.
Siedzimy razem w fotelach, uciekając od swych spojrzeń, czekając na zagłuszenie tej ciszy pierwszym lepszym dźwiękiem, może nawet będzie to twoje przełykanie śliny. Nie wiem dlaczego tak wyszło, zazwyczaj po tym co robiliśmy, następowało.. właśnie czy coś następowało po twoim każdym wyładowaniu się na mnie?
- Myślę, że powinieneś iść
- czy nie ty mnie właśnie tu zaprosiłaś?
- owszem... ale jeśli Cię zaprosiłam, czy nie mogę Cię wyprosić?
- No..
I wyszedł zabierając ze sobą wszystkie klamoty. Trochę mnie to męczyło jak wychodził. Ale nie będę ukrywała, nie chciałam go wtedy. Nie byłam świadoma czy go potrzebuję.
Jest romantyczny, owszem i zdaję sobie sprawę, że właśnie tacy mnie pociągają, że on o tym wie i ma jakąś władzę nade mną. Cóż, nic już teraz nie mogę zrobić. I nawet taki gest jak, pozostawienie kapelusza na mej bieliźnie, bardzo mnie pociąga. Ale uczę się powstrzymywać. Nie podbiegłam do niego. Czekał na to, ale ja się właśnie powstrzymałam.

Następnego dnia rozmawialiśmy, już jak dawniej. Dobrzy, starzy przyjaciele. Nic więcej. Nie myślisz, że to trochę przykre zachowanie? No cóż, może masz rację.. to moja wina. Jestem nie określona. I chyba taka pozostanę do końca, bo on już blisko.
Alkohol, piękna rzecz. Tak pomaga i nie oczekuje niczego w zamian, jak tylko wydać troszkę pieniędzy na niego. To dość normalne, za wszystko się płaci. Tym razem tylko wino, myślałam o jakiejś dawce koki, ale nie chciałam się już męczyć. Tylko wino, muzyka i jego kapelusz leżący nadal na mojej bieliźnie. Nie wziął go dziś rano. Myślę, że specjalnie.
Pobudka. Głowa boli, ciało zimne, łóżko zakrwawione. Cóż, myślałam, że się nie obudzę. A jednak.
John. Niby przyszedł tylko po kapelusz, no i przez przypadek uratował mi życie. Cholera. Wiedziałam, że coś takiego się stanie. Nawet umrzeć nie pozwolą spokojnie. Zawiózł mnie tam, gdzie nigdy nie chciałam wylądować, ale trzeba odpowiadać za swoje czyny.

I tak wiedziałam, że to kiedyś nastąpi. Zawsze kiedyś następuje. W szpitalu? Może być i w szpitalu, mało romantycznie, choć zależy jak dla kogo, ale ważne, że było.
- Witam Cię mała.
Zawsze tak do mnie mówił, nudziarz.
- Cześć Bonzo?
- już się lepiej czujesz?
- Powiedzmy.
Myślałam, że się nie dogadamy tamtego dnia. Jaki był zestresowany. Dosłownie, nawet nie umiał tego ukryć.
- no.. a uśmiechnąć się do Ciebie mogę?
- A chcesz? To proszę bardzo, może kiedyś odwzajemnię.
Przyznam, zimno go przywitałam, nie wierzyłam, że jest w stanie to zrobić.
- bo widzisz mała... ja nie wiedziałem co mam robić i tak sobie pomyślałem, że skoro nie dzwonisz do mnie, to ja odbiorę ten kapelusz.. i przestanę Cię już nachodzić... Nie chcę, żeby twoje życie tak wyglądało.
marchewka^^. Jakie życie? Gdy to mówił, to taki lekki zawód, tak coś ukuło. Chyba jednak nie wiedział co ma robić, i co myśleć.
- A ja ci powiem John, że powinieneś się do tego inaczej zabrać. Postaraj się może co?
- Oj mała, za dużo ode mnie wymagasz. Dobra, uwaga, zbieram się w sobie. Mała... ja przyszedłem,... bo musiałem Cię zobaczyć. To chore, ale nie mogę wytrzymać bez Ciebie dużej jak pół dnia. Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie, szczególnie teraz, gdy wiem do czego jesteś zdolna. Nie wiem.. jeśli ta próba.. no wiesz samobójcza, była przeze mnie. To ja od Ciebie odejdę. Choć wcale pewnie przy tobie nie byłem. Ale powiedz mi po prostu, że mnie nie chcesz i mnie nie będzie.
- Oj mały. eh. Podejdź tu do mnie.. daj mi rękę. Bo widzisz, tak to jest. Kurcze, nawet nie wiem i nie umiem Ci tego powiedzieć...bo widzisz... ja Cię kocham Johny. ehh. No.. kocham Cię. I co jest najgorsze kochałam od bardzo dawna, ale dowiedziałam się o tym wczoraj. Ten kapelusz. Postawiłam go sobie na ławie. Widziałeś. Patrzyłam na niego i powoli przypominałam sobie nasze wspólne wyjazdy, zabawy, urodziny. I nagle takie oczywiste stało się dla mnie, że tańczyć w deszczu to ja chcę tylko z jedną osobą.. i padło na Ciebie. Ta pocięta ręka... owszem gdy to robiłam myślałam o tobie, ale wierz mi, to już dawno było zaplanowane. Nie obwiniaj się o nic.
Żebyście widzieli jego reakcję. Matko, nie sądziłam, że tak to będzie wyglądało. Gdy powiedziałam to słowo kocham, tak jakby dostał kulę w samo serce, postrzał, na szczęście- miłości. Patrzył na mnie i nie wiedział co zrobić, siedział i patrzył to na mnie, to na rękę, to znów na usta moje. Aż sama nie wiedziałam co zrobić. Gdy skończyłam mówić, położyłam swą dłoń na jego policzku. Miał zarost, wiedział skubany, że to lubię. Przybliżyłam go do siebie. Powiedziałam, że go kocham, proszę zauważyć, że to już trzeci raz, i po prostu pocałowałam. Powiem, że to był najpiękniejszy pocałunek w moim życiu, a zapewniam, że jeśli o to chodzi to bogatym. Wiem, znaczy domyślam się, że był on udany dlatego iż z miłości. Ale naprawdę nigdy się tak nie podnieciłam, chyba to zauważył, bo jego ręka zmierzała tam gdzie nie potrzeba. Powstrzymałam go, a on tylko się uśmiechnął. Świntuch.
- ja jednak myślę mała, że kocham Cię dłużej. Bo pierwsze złączenia się językami z dziewczyną pamięta się do końca życia.
- Hahaha
Tak dobrze to pamiętam. Często to wspominałam, nawet wczoraj.
- No tak mała, bo ja nie wiem jak ty, ale wtedy, choć miałem z osiem lat, pamiętam, że coś mnie tak wiesz.. szarpnęło, tak jakoś w klatce.. taki niepokój, ale przyjemny zaznaczam.
- oj Johny, pamiętam. I wiem, że Cię wtedy strasznie oplułam. Hehe. Ale nie chciałam, wierz mi. Wstydziłam się potem tego. Wybaczysz mi? Hehe.
- Oj mała, jasne.
Wtedy zrobiło się tak obrzydliwie, znaczy to było przyjemne, co on do mnie mówił, albo ja do niego, tylko wszystko takie.. mało oryginalne.. Chociaż, każde słowa wypowiedziane inaczej. To co najbardziej mnie tknęło.. on mnie głaskał po głowie. Nigdy mi nikt tego nie robił, nawet mama. A on tak czule przesuwał tą rękę. Chyba właśnie za takie szczegóły kocha się ludzi. Nie wiem, jeszcze nie kocham tak długo, albo nie chcę się do tego przed sobą przyznać, na to wygląda.
10.X.05


Polly zawsze była taka uśmiechnięta, abym czul się dobrze wystarczyło mi spojrzeć na jej promienną twarz.
Zupełnie nie wiedziałem jak mam się zachować, gdy ją znalazłem leżącą na podłodze. Trzymała mój kapelusz. Wyglądała pięknie, ale też i przerażająco. Nigdy nie przytrafiło mi się coś takiego.
Dopiero w szpitalu wszystko do mnie dotarło. Dziwne, bo stałem z kawą w ręku i przypominałem sobie te wszystkie lata spędzone w Polly. Bałem się, że nie znajdę już takiej kobiety, choć ta niczego mi nie obiecywała. Owszem kochałem ją i to bardzo długo, wiele razy próbowałem o niej zapomnieć, chodziłem do burdeli. No ale tylko bez sensu przepuszczałem pieniądze, bo każdej z tamtych kobiet, wytykałem to, że nie są podobne do P.
Nie wiem, czy ktoś może mnie zrozumieć. Byłem przez cały czas zagubiony, patrzyłem ślepo na wszystko, udawałem siebie. Strasznie mi wtedy było, naprawdę.
Teraz... teraz nadal jestem sam, ale z nią. Czuję, że to się będzie zmieniało, na razie ona po prostu za mało o mnie wie, albo wie tyle ile chce wiedzieć. Ja nie wiem o sobie niczego i boję się ją zawieść.
Owszem będę się starał, mam jednak nadzieję, że ona mi pomoże.. bo bardzo potrzebna mi ta pomoc. Kocham ją, ona mnie i powinno wszystko grać, ale niestety... myślę, że ona też czuje ten lęk. Taki niby respekt przed sobą, od zawsze jesteśmy przyjaciółmi, od zawsze o niej marzę nocami, ale nie wiem.. nie wiem czy będę umiał to teraz wykorzystać, czy sprostam jej oczekiwaniom, cóż zobaczymy.
Leży jeszcze na sali, ale niedługo mają ją przenieść do izolatki. Boję się o nią, te wszystkie rozmowy z lekarzami, z psychologami. To naprawdę nie jest kobieta, która się lubi zwierzać... wręcz przeciwnie, wszystko zachowała by dla siebie. Dlatego jestem w szoku, że otrzymałem takie wyznanie... i to jeszcze w takim miejscu. I to ona mówiła, nie trzeba było ciągać za język, szok.. naprawdę wielki szok.

Zachowywaliśmy się tak, aby tylko zapomnieć o tym wszystkim... alby grać przed sobą, że możemy być i będziemy razem, nie ważne jaka była przeszłość, w ogóle przeszłość była- miała być przynajmniej dla mnie nieważna.
Morgana Le' Fay
PostWysłany: Wto 0:09, 20 Lut 2007    Temat postu:

Aaaaaa, Mis, jak możesz! Dawaj całość, do końca, bo poobgryzam sobie palce z niecierpliwości :>
Mistique
PostWysłany: Wto 0:08, 20 Lut 2007    Temat postu:

PRZEMYŚLENIA CZŁOWIEKA PROSTEGO

Siedząc na ławce, czekając na tramwaj...


Siedziałem sobie spokojnie na jednej z moim ulubiony ławek w parku, blisko przystanku tramwajowego. Siedziałem, paliłem jednego z moich ostatnich papierosów i oglądałem ludzi. Nigdy nie myślałem, że będę umiał tak na ludzi patrzeć, nie myślałem nawet, że będę próbował.
Siedziałem na tej zielonej ławce i patrzyłem jak obok mnie przechodzi kobieta. Blisko 30 lat, ładna, zadbana z dzieckiem. Dziecko, a raczej dziewczynka mogła mieć ze 2-3 latka. Dziwnie mi było, bo w połowie drogi stanęła przede mną i uśmiechnęła się. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, bo nigdy dziecko nie patrzyło tak mądrze na mnie. Powinienem się cieszyć, bo ktoś mnie zauważył, ale dziwnie, ja się po prostu przestraszyłem. Siedziałem jak wryty w tę ławkę, z papierosem już gasnącym. Mała jak dobrze usłyszałem miała na imię Marcelka. Bardzo nietypowe imię, nigdy nie słyszałem go wcześniej, dlatego też nie jestem pewien, czy tak ono brzmi. Ta mała kobietka licząca te zakładam 3 latka podeszła do mnie i przesunęła dłonią po mym policzku. Dużo o tym myślałem i jestem pewien, że nie zasłużyłem na to, ale to co chciałem powiedzieć.. Gdy wzięła swoją rękę nagle łzy mi zaczęły płynąć. Nie myślałem, że będę jeszcze płakał. Owszem kiedyś zdarzało mi się to bardzo często, ale w takim wieku jak ja? Zawsze myślałem, że to nie możliwe.
Matka dziewczynki szybko ją ode mnie zabrała, w prawdzie uśmiechnęła się do mnie, ale znam ten uśmiech, taki bardzo niepewny. Nie mam jej tego za złe. Przecież mnie nie zna. Dziecko jednak odchodząc pomachało mi tą swoją małą rączką. Piękne uczucie. Taki mały człowiek, a miałem wrażenie, że rozumie mnie do końca, że zna mój ból, że chce mi pomóc.
Po tym zdarzeniu dużo myślałem o dzieciach. Zaczynałem je powoli doceniać. Bo nie można od razu zakładać, że wszystkie dzieci są tak dobre i rozumne. Wiem jednak, że tamta kobietka była. I domyślam się, że to dzięki jej rodzicom taka właśnie jest.
Siedziałem i wycierałem swoje oczy. Niesamowicie się czułem. Może jest to dla was dziwne, ale czułem się tak dobrze, jak dawno nie mogłem. I to dzięki dziecku. Pocierając policzek starałem się udokumentować całą tę sytuację w mojej pamięci. Każdą sekundę po kolei odtwarzałem po to aby ją zapamiętać dobrze.
Sięgnąłem do kieszeni po jeszcze jednego papierosa... i okazało się, że już nie mam. Nie chciałem brać od kogoś, bo to było takie gorszące, a przecież ogarniało mnie szczęście. Po co to psuć. Więc jednocześnie dałem sobie spokój z dzisiejszym piciem.
Wstałem z ławki i poszedłem nad staw, piękne miejsce w moim mieście. Jedyne do którego ma prawo wejść każdy. Więc poszedłem. Droga zajęła mi jakieś 4-5 min. Gdy byłem na miejscu, usiadłem na trawie, blisko wody. Zawsze nosiłem trochę suchego chleba w kieszeni. Lubiłem po prostu karmić te kaczki i łabędzie. Piękne ptaki, pełne wdzięku, podpływały za każdym razem jak tylko rzuciłem chleb.
Siedziałem tam i myślałem, a raczej trwałem w zadumie. Nie chcę mówić dlaczego ta zaduma nastąpiła, jednak wiem, że pomogła. I to nawet bardzo.
Doszedłem do paru wniosków, które zapisałem sobie na kartce w punktach. Nosze ją teraz zawsze przy sobie, bo jestem gotowy na odpisanie czegoś w każdej chwili. Na kartce były 3 punkty, a zawierały one taką treść:
1) pamiętaj, że dziecko żyje swoim życiem, że ma swoje wyobrażenie o ludziach.
2) myśl o tym, dlaczego jesteś, a nie o tym jaki jesteś.
3) staraj się być szczęśliwym, jeśli nawet coś Ci w tym przeszkadza, udawaj, że tak nie jest.

Myślę, że to były jedyne 3 prawdziwe zdania w moim życiu.
Zapomniałem dodać, czekałem na tramwaj, ale nie zamierzałem nim jechać.

Jan, lat 76. (1.X.05)
Mistique
PostWysłany: Wto 0:01, 20 Lut 2007    Temat postu:

Opowiadanie
ROZDZIAŁ I
ONA



Dzień, w którym się poznali był naprawdę piękny. Był też inny niż wszystkie inne. A może tylko się jej tak wydawało, może to tylko wizja spotkania z nim sprawiała, że widziała w tym dniu coś niezwykłego..

Była 15:22 gdy spojrzała na zegarek. O 16:15 musiała być pod pomnikiem, gdzie miał już na nią czekać. Pomimo tego, że nigdy się nie spotkali, czuła gdzieś w środku, że on musi być cudownym mężczyzną, że ma w sobie coś interesującego… może nawet troszeczkę intrygującego. Zdążyła to zauważyć już podczas pierwszej rozmowy z nim. Tak… to na pewno miało miejsce już wtedy, gdy niechcący pomyliła numer telefonu i w słuchawce zamiast najlepszej przyjaciółki usłyszała właśnie jego.

Stała wpatrując się w białe drzwi łazienki… Teraz jej się to wszystko przypominało. Dzwoniła chcąc wyżalić się Ani. Chciała jej opowiedzieć o tym, co ją spotkało, co poczuła podczas ostatniej rozmowy z Pawłem. Sama myśl o tym człowieku sprawiła, że Marcie zrobiło się niedobrze. Tak ją zranił.. Jak on w ogóle śmiał? Po tym wszystkim co razem przeszli, po tych wszystkich wspólnych chwilach. Kiedyś go kochała, teraz czuła wyłącznie odrazę. Zapomniała już nawet o wakacjach nad morzem, kiedy to Paweł po raz pierwszy powiedział jej co do niej czuje. Powiedział, że ją kocha. „Bzdura” – pomyślała.. Zapewne to było tylko jedno z tych jego licznych kłamstw, jakimi, jak się później okazało, raczył ją przez całą ich znajomość. Nie, to nie tak.. Ona pamiętała, pamiętała wszystko minuta za minutą…
Ale chciała zapomnieć, nie chciała rozdrapywać już tego, co sprawiało jej tak wielki ból. Kiedy się rozstawiali, pomyślała sobie, że już nigdy nie będzie z nikim innym, że już nie da się nikomu zranić, a już na pewno nie kolejnemu mężczyźnie. Niestety jej plany jakby runęły, kiedy usłyszała ten ciepły głos.

Spojrzała jeszcze raz na zegarek. Była 15:40.
- Spóźnię się, jeśli natychmiast nie wyjdziesz z łazienki! – krzyknęła już chyba trzeci raz z kolei do młodszej siostry, która akurat brała kąpiel.

Tak bardzo dłużył jej się czas do tej pory, a teraz nagle miała go coraz mniej, zdecydowanie za mało, chociaż już dawno była wyszykowana, aby wyjść z domu. Doskonale dobrane do siebie części garderoby wdzięcznie układały się na jej ciele. Makijaż podkreślał jej naturalną urodę. Oczy podkreślone czarną konturówką wyglądały jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Powieki błyszczały brązowo-złotym cieniem, który pożyczyła na tę okazję od Anki. Swoje kasztanowe, lekko falujące włosy przewiązała delikatnie czarną wstążką z tyłu głowy, zostawiając po bokach wolne kosmyki. W łazience chciała tylko skorzystać z lusterka, w którym mogła się przejrzeć, sprawdzając czy przypadkiem nie rozmazała sobie tuszu, który już od około godziny spoczywał na jej wyjątkowo długich rzęsach.

Wpatrując się w swoją twarz, doszła do wniosku, że wygląda dość dobrze. Po chwili jednak się zawahała. A jeśli jemu się nie spodoba?- przemknęło jej przez głowę. Teraz już nie widziała tego, co przed chwilą dawało jej taką pewność siebie. W tej chwili coś jej mówiło, że najlepiej byłoby zmyć cały makijaż i zrobić go od nowa, albo, co wydawało jej się jeszcze lepszym pomysłem, zostać w domu, żeby nie odstraszyć go swoim wyglądem. Na szczęście Marta była nie tylko ładną, ale i mądrą dziewczyną. Wiedziała, że to może być jej jedyna okazja, żeby poznać Grześka…


Spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie, złapała torebkę jak zwykle pełną rozmaitych bibelotów i pośpiesznie wybiegła z domu.



ROZDZIAŁ I
ON



Zbierał właśnie ostatnie, porozrzucane po całym mieszkaniu rzeczy. Chciał, aby wyglądało ono na zadbane, gdy Weronika zbada je swoim wzrokiem. Kiedy spojrzy z wdziękiem na każdy szczegół salonu, w którym to zamierzał ją dziś gościć. Było to ich pierwsze spotkanie w jego domu odkąd się poznali. W tym dniu pierwszy raz miała przyjść do niego z wizytą. Starał się jak mógł, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik, kiedy się już pojawi. Na stole stały starannie ustawione świece, a w lodówce chłodziło się czerwone, półsłodkie wino, które Grzesiek dostał od ojca na mające miejsce kilka miesięcy wcześniej urodziny. Do tej pory nie miał nawet okazji do skosztowania go, choć rodzice tak bardzo zachwalali jego smak po powrocie z Portugalii, skąd właśnie je przywieźli. Taaak. Jego rodzice bardzo lubili podróżować, a z każdej wyprawy przywozili coś dla swojego ukochanego synka. Grzesiek nie mógł narzekać. Miał wspaniałe mieszkanie, kochającą rodzinę, wymarzony samochód, a teraz również, miał możliwość spotkań z dziewczyną, która zachwycała swoją urodą nie tylko jego samego, ale także wszystkich jego kolegów…

Ehhh…Gdyby uzmysłowił sobie, że jego przyjaciel tak bardzo lubi Weronikę… Może wtedy nie doszłoby do tragedii… Może darowałby sobie te wszystkie starania o nią i chociaż tę jakże cenną dla niego przyjaźń udałoby się uratować. Teraz nie widział już takiej możliwości. Jego przyjaciel stał się dla niego największym wrogiem, zaraz po tym, gdy zdrada Weroniki wyszła na jaw. Tak bardzo mu na niej zależało, a teraz nagle… Jakby cały czar prysł. Straciła dla niego jakikolwiek smak, jakiekolwiek znaczenie jako kobieta. Nie była już taką samą w jego oczach, nie potrafił wybaczyć ani jej, ani Arturowi.

Jeszcze raz powrócił do tamtego dnia myślami.. Tuż przed wizytą Weroniki otrzymał dość dziwny telefon. Początkowo spojrzał tylko na komórkę pokazującą obcy numer starający się do niego dodzwonić. „Nie…” – pomyślał. „Nie pozwolę, żeby ktokolwiek zepsuł mi ten jakże piękny dzień”. Piękny.. Wtedy jeszcze uważał go za taki. Nie wiedział, co się zdarzy kilka dni później. Nie wiedział, że Artur targany wyrzutami sumienia poczuje potrzebę opowiedzenia mu o wszystkim, co się wydarzyło zaraz po wyjściu Weroniki z jego domu tamtego dnia…

Kiedy otworzył jej drzwi wyglądała jeszcze bardziej olśniewająco niż zwykle.
Usiadła na czarnej, skórzanej kanapie, która stała mniej więcej na środku pokoju.
Nie chciał odbierać telefonu. Nie chciał, aby ktokolwiek mu teraz przeszkodził. Chciał się skupić wyłącznie na Weronice siedzącej na jego skórzanej kanapie z kieliszkiem w ręku, ale sygnał dzwonka nie dawał mu spokoju. Chwycił zatem za słuchawkę i to co się po chwili stało było dla niego najmniej spodziewanym dziś wydarzeniem…

Jakaś iście zrozpaczona dziewczyna nie czekając nawet na oklepane „słucham” z jego ust zaczęła nerwowo opowiadać coś o jakimś Pawle.. Teraz już nie pamiętał dokładnie jej słów. Zlewały się za bardzo ze sobą w jego pamięci. Mógł sobie jedynie przypomnieć, że Marta była w tamtej chwili naprawdę zrozpaczona.. Nigdy nie słyszał tak smutnego głosu.. Głosu, który pomimo przemawiającego przezeń bólu niósł ze sobą tyle zaciekawienia..

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group